Niedopolska. Nowe spojrzenie na Ziemie Odzyskane
Niedopolska. Nowe spojrzenie na Ziemie Odzyskane
Sławomir Sochaj
Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2024, str. 256. ISBN 978–83–68180–25‑1
Chyba można powiedzieć, że to kolejna książka rozliczeniowa z powojennymi mitologiami tzw. Ziem Odzyskanych. Główną rolę w ich opisywaniu odgrywa od lat pokolenie, ukształtowane w Polsce wolnej od cenzury, polityki historycznej ustanawianej w Warszawie i dekretowanej tam polityki regionalnej, wolne od bliskich związków z prywatnymi ojczyznami dziadków i rodziców.
Najmocniej dotyczy to pokolenia potomków kresowiaków. Potomkowie znają Kresy tylko ze szczątków opowieści, z lektur, filmów, może wycieczek. Dla nich jedyną ojczyzną prywatną, prawdziwym Heimatem, są konkretne regiony i miejscowości tzw. Ziem Odzyskanych, które dla ich dziadków i rodziców były obce, nieznane i nierozumiane. Ich następcy już je jako tako znają i wciąż poznają.
Sławomir Sochaj jest wrocławskim politologiem, dziennikarzem, felietonistą, specjalistą od marketingu, uważnym podróżnikiem po okolicach geograficznie i mentalnie najbliższych. Jego książka jest fascynującym (acz i denerwującym miejscami) opisem doświadczeń i wrażeń z tych wędrówek, emocjonujących przygód, zdumień i zaskoczeń, spotkań i rozmów, m.in. ze szczecińskim historykiem prof. Janem M. Piskorskim. W swoich poszukiwaniach trafia też do Warszawy i opisuje np. losy zabytków, wywiezionych po drugiej wojnie światowej z Wrocławia, czy potężnego klasztoru cystersów w Lubiążu, które znalazł w Warszawie, gdzie ich historia jeśli nie jest zakłamana, to charakterystycznie niedopowiedziana.
Pisze też trochę o Szczecinie, aczkolwiek mało, wspomniany jest Stargard, Koszalin, Świnoujście. Problemy, jakie omawia, sytuuje na tle ważnych wydarzeń współczesnych, choćby problemu reparacji, jakich poprzedni rząd III RP domagał się od Niemiec.
Książkę nie tylko warto, lecz trzeba przeczytać, przemyśleć, o niej rozmawiać. Ważne wątki powinno się do niej dołożyć, np. czy można by coś zrobić z zabytkami, jakie po 1945 roku zostały wywiezione nie do Warszawy, a np. ze Stargardu (i nie tylko Stargardu) do Szczecina? Dzięki temu wiele z nich tuż po wojnie ocalono, potem konserwowano, do dziś się je pieczołowicie zabezpiecza. Czy jednak w Szczecinie powinno być prawdziwe miejsce?
Być może tytuł tej książki powinien być inny. Wedle piszącego te słowa trafniejszy, aczkolwiek mniej ekspresyjny niż „Niedpolska”, byłby tytuł „Inna Polska”, mniej obciążony emocjami, lecz bardziej precyzyjny.
Inna Polska, bo tu – w Stargardzie, Koszalinie, Wałczu, Szczecinie – jest Polska, lecz inna niż w Poznaniu, Lublinie, Gdańsku, Warszawie. Warto dbać o tę inność, o tutejszą naszość, całe jej dziedzictwo: słowiańskie, niemieckie, pomorskie, pruskie, tutejsze, dziś polskie. Inne, trudne, coraz bardziej nasze.